Księgarnia | Wystawa (Polska)
2016-10-25 do 2016-11-03 Narodziny czarnego i białego
Przemysław Branas
2016-10-25 do 2016-11-03
Narodziny czarnego i białego
Przemysław Branas
"Zmieszany zapach zwierzęcy i roślinny szedł od nich, zapach ich krwi i zapach kwiatu gardenii (…), które wszystkie noszą we włosach."
Paul Gauguin o mieszkankach Tahiti, Noa Noa
"Były to monstrualne (…) krzyżówki pitekantropa i ameby, jakby niezdarnie ulepione z cuchnącego i lepkiego błota wydobytego z gnijącego bagna (…)."
H. P. Lovecraft o nowojorskich imigrantach, list do Franka Belknapa Longa
W "Narodzinach czarnego i białego" spotykają się odurzająca zmysłowość, sugestywny realizm i klasyczna powściągliwość kompozycji. Następuje, nie po raz pierwszy w dorobku Branasa, mariaż konceptualnego gestu, (post)minimalistycznej formy i tkwiącego w nich ekspresyjnego ładunku. Naturalnych rozmiarów ceramiczną główkę dziecięcą, stanowiącą pierwotnie fragment większej kompozycji, zakupił artysta w praskim antykwariacie. Co znamienne i nieco zabawne, kompozycją tą były najpewniej narodziny Chrystusa. Po utrąceniu całego sztafażu pozostał grymas, rozdzierający krzyk, który wcale nie wygląda na zwiastun „dobrej nowiny”. Jest czysto, brutalnie biologiczny – to się nazywa pełnia wcielenia. Krzyk ten odbija się echem w czarnej, gipsowej kopii wykonanej przez artystę, zwielokrotnia w gładkiej tafli dziegciu, powraca w zamkniętej pętli. Binarny porządek wyłania się z gęstego chaosu, twarda materia z lepkiego, płynnego odmętu. Moment podziału ukazuje Branas z sensualną mocą rytuału i precyzją wiwisekcji. Atakując nozdrza, dezorientując, a jednocześnie jak na tacy wykładając wszystkie składniki swojej układanki. Eteryczny powab mitu spotyka beznamiętną dokładność encyklopedycznego opisu.
Osobliwie przyjemny zapach dziegciu w dużym natężeniu szybko staje się natarczywy. Ta substancja, wytwarzana od wieków poprzez suchą destylację drewna i kory w ziemnych dołach, była swego czasu wszechobecna. Świat rewolucji przemysłowej i wyspecjalizowanej medycyny wyłaniał się ze świata spowitego lepką, czarną mazią. Leczono nią najróżniejsze dolegliwości, uszczelniano drewno, smarowano koła, impregnowano tkaniny. Dziegciem opływała codzienność chłopstwa, ale jako ważne dobro eksportowe Rzeczypospolitej między XV a XIX wiekiem dziegieć napędzał też machinę feudalnego wyzysku. Alchemiczna transmutacja drewna w leczniczą substancję trwała nadal, osiągając ostatecznie postać złota w szlacheckich sakwach.
Ale biel i czerń to nie tylko „chłopy” i „pany”.
Tahitańskie zapiski Paula Gauguina, które przesłał mi Przemek, noszą tytuł Noa Noa, co oznacza w języku maoryskim „bardzo wonny”. Dla francuskiego malarza „bardzo wonne” były na Tahiti zarówno elementy tropikalnej flory jak też, jakżeby inaczej, ciała mieszkańców. Zwłaszcza jego młodej wahine, żony. Nie można Gauguinowi odmówić entuzjazmu dla egzotycznej, z jego punktu widzenia, kultury. Nawet jeśli ten entuzjazm by(wa)ł z ducha kolonialny, choć to kolonializm wywrócony na lewą stronę.
Jednak kontakt z "Narodzinami czarnego i białego", bardziej niż egzotyczne peregrynacje wannabe Maorysa, przypomina zanurzenie się w mglistej, lepkiej atmosferze Lovecraftowskich historii o Cthulhu. Pradawne zło zaludniające karty opowiadań „samotnika z Providence”, przedmiot kultu „wynaturzonych” ludzkich szczepów na krańcach cywilizacji, istoty przerażające, istniejące na marginesach poznanego świata, do którego zaczynają przenikać – to nie tylko wytwór niezwykłej fantazji. Mitologia Lovecrafta, na co z pełną mocą zwrócił uwagę w swoim eseju o nim Michel Houellebecq, zbudowana została również na frenetycznej kompensacji żarliwego, choć w codziennym życiu starannie skrywanego pod maską prowincjonalnego dżentelmena, rasizmu pisarza.
Ekstatyczne czy pełne chorobliwego strachu, wszystkie wrażenia poprzedza zapach, który przed jakimkolwiek intelektualnym rozpoznaniem nakłuwa najgłębsze pokłady nieświadomości.
Piotr Policht